Do śniadania mountain-forecast.com mamy sprawdzone jakieś 15 razy. Widok za oknem nie nastraja dobrze. Pada deszcz. Nad nami przewijają się gęste, ciemne chmury i nie widać nic. Dookoła jest tak szaro, ze nawet nie sposób poczuć, ze jesteśmy w górach.
Wymyślamy jakieś alternatywne atrakcje. Trochę wspinu w pożyczonych butach – rozmiar 43 ( dzięki Adam!), bieganie po okolicznych via-ferratach, shopping, bary, croissanty, partyjka w 1000, francuskie wino, druga partyjka w 1000, więcej wina… hmm no ile można?!
Ok. Nie nudziliśmy się bardzo ale ciśnienie na góry wzrosło…
Kolejnego dnia siedzimy pod kolejka na Aiguille du Midi. W butach narciarski, ‚oszpejeni’ po czubek głowy, pijemy kawę i jemy croissanty z migdałami (najlepsze! – te same co nad Lazurowym <3 ). Kolejka nie dziala. Komunikat podaje informację: na gorze wieje 80km/h i mocno śnieży, a odczuwalna temperatura to jakieś -35C. Czekamy chyba na cud. O 14 rezygnujemy. Nic z tego nie będzie. …4 dzień z rzędu.
Nie tak to sobie wyobrażałam. Przyjechaliśmy przecież zajeżdżać Mont Blanc, a tymczasem nawet nie mamy szans wyjść na 3000tys. i zrobić jakaś marną aklimatyzację.
Musieliśmy sie wykazać odrobiną cierpliwości ale Chamonix w końcu zlitowało się nad nami. W nagrodę dostaliśmy 3 dni bezbłędnej pogody. Słońce, niebieskie niebo i 30cm puchu w gratisie.
Zakładając, że robimy aklimatyzacje, plan nie był super wymagający. Pokręciliśmy się po Vallee Blanche, spędziliśmy noc po stronie włoskiej w Torino Hut, a kolejnego dnia wróciliśmy na strone francuską i zrobiliśmy małe rozeznanie na Mont Blanc du Tacul. 3 dzien mial być już mała wyrypą i de facto był. Z sukcesem przyatakowalismy Tacul (4248), pobawiliśmy sie trochę w skialpinizm i zaliczyliśmy piękny zjazd ze szczytu do Cosmique Hut. Druga część powrotu na dół do Chamonix to już przygoda sama w sobie. Może bez większego dramatyzowania (bo moja Mama to też czasem czyta 🙈 ) ale trochę późno się zebraliśmy i pogoda sukcesywnie zaczęła się sypać. Kończąc drugi zjazd na linie pomiędzy skałami, w gęstej mgle, ledwo widzieliśmy siebie nawzajem…. W nikłych, chwilowych przejaśnieniach zjeżdzaliśmy po lawiniskach, pomiedzy szczelinami lodowca. Widoki zachodzącego słońca, usilnie próbującego przebić sie przez warstwę chmur, nie do opisania! Nie do opisania klimat i emocje towarzyszące nam przez cały dzień. Niesamowite miejsce, magiczny czas.
Niestety nie mogliśmy już dłużej czekać na kolejne okna pogodowe, żeby zaatakować Mont Blanc. Prognoza nie była sprzyjająca, a my już naprawdę musieliśmy wracać. Pozostał niedosyt ale cieszę się, że mogłam wreszcie zobaczyć wyższe góry niż Tatry. Czar tego miejsca jest oszałamiający i jedno co wiem na pewno, to to, że muszę tu szybko wrócić!
Chciałabym jeszcze bardzo podziękować, kilku osobom, bez których nasz alpejski projekt na pewno, by się nie udał…
Dziękuję:
Majesty Skis – jeździć na Waszych nartach to czysta przyjemność!
Krzysiu Ślęzak -uratowałeś mi tripa, buty Dalbello to zupełnie inna liga 🙂
Dominika Gan – Śnieg rozpuszczony w Twoim Primusie smakował najlepiej na świecie!
Kaja Morawiec – raki tępe ale dawały rade 😉
Adam Wojsa – miło było Ciebie poznać i dziękuję, że zgarnąłeś nas spod tego tunelu!
Mateusz Molek – Twoja rękawiczka zdecydowanie uratowała mi rękę!
Adaś i Janek – fajni z Was kompani!
Pozdrowienia!
Gosia
ZOSTAW KOMENTARZ